czwartek, 28 lipca 2016

niedziela, 24 lipca 2016

Od zmierzchu do świtu

"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać. Człowiek nie jest stworzony do klęski." Powtarzam sobie to zdanie ilekroć jest ciężko...Wiesz, czuję takie przyjemne mrowienie w żołądku. Strach, niepewność, czy podołam, czy owe ekspozycje ,o których czytałam i słyszałam, mnie nie sparaliżują. Byłem pewien, że dasz radę- mówisz... Pobudka przed trzecią rano. W gardle drapie od kilku dni. Wszystko zaczyna się w głowie. Pogratulujesz mi na dole... Czuję ból kręgosłupa, bioder, ud, stóp. Przebieram zmęczonymi nogami, coraz trudniej jest mi się podciągać, a mimo to z Koziego Wierchu docieram na Skrajny Granat, teraz tylko w dół żółtym szlakiem do Murowańca. Odpoczywam opatulona pięknym kocem na balkonie schroniska. Bordeaux smakuje wyjątkowo...Ciemna noc, a w oddali majaczą szczyty Tatr.









piątek, 22 lipca 2016

Pilgrims

Spotkałem Tomka na lodach z rodziną- mówi wieczorem D.P. Uhmm...Mają dwóch pielgrzymów z Włoch...Ooo zaciekawił mnie mój mąż. I już na lotnisku pytali go, czy nie ma nic przeciwko, jeśli kupią sobie piwo. Pielgrzym też człowiek i wypić sobie musi....a już w kraju, gdzie od gatunków piwa kręci się w głowie...Ponad dwadzieścia lat temu D.P. również jeździł na spotkania oazowe organizowane w Taize...Wina kupowane w kartonach- bo lekkie. Parówki- bo najtańsze, maczane w musztardzie Dijon i jazda stopem do najbliższej miejscowości...Modlitwa przy okazji...Kiedyś z kolegami wyjechał na Wakacje z Bogiem, gdzieś tam w Polskę...Z kartek śpiewników zrobili samolociki, a potem wysłali je przez okno na pobliskie boisko. Wchodzi ksiądz opiekun: Co tu się dzieje, Sodoma i Gomora...poszedł wezwać posiłki. Chłopaki wyskoczyli przez okno pozbierali samolociki co do jednego i grzecznie poszli na nabożeństwo. Na śniadanie spóźniali się tylko na początku, bo potem wszyscy zgromadzeni musieli na nich czekać. Cała sala przeciwko czterem nastolatkom...Potem spotkał tego samego księdza na ślubie swojego kuzyna w Orzeszu i grzecznie wycofał się pod ścianę, by broń Boże, ksiądz nie skojarzył go z samolocikami... Dzisiaj też pójdziemy na lody?- pyta Maluch. Pojedziecie- obiecuję dziecku. Kingusia będzie?- pyta o swoją koleżankę. Oj tego to nie wiem, może...

poniedziałek, 18 lipca 2016

Pamięć

Mama, mama...słyszę wołanie Malucha. Idź do niego- proszę D.P. Powiedz, że śpię. Mąż uspokaja Malucha, że jestem obok. Ten nie dowierza i osobiście chce sprawdzić moje położenie. Wchodzi do łóżka, zbliża swoją buzię do mojej twarzy. Uhmm mruczę. Wiesz, nie potrafię zresetować swojej pamięci, to tak nie działa w żadną stronę. Pamiętam, to co chcę pamiętać sprzed trzydziestu lat jak i to co miało miejsce tydzień temu, czy wczoraj. Gdzie jedziemy?- pyta Maluch. Na wycieczkę rowerową. Zabieram go tam, gdzie sama jeszcze nie byłam. Krążymy, szukamy ścieżek, a potem drogi powrotnej. Widziałaś tę brzozę? W sklepiku u nieobecnego sprzedawcy sałaty kupuję malinowe pomidory, żółtą fasolkę, dorodnego patisona i kabaczek...Mięsa byś dodała- prosi D.P.


niedziela, 17 lipca 2016

Czerwona kurteczka

Obudziłam się zlana zimnym potem. Widziałam Malucha stojącego w czerwonej, zimowej kurteczce na gzymsie balkonu piętnastego piętra i ja wołająca go cichutko....Maluch, Maluch.... Płatki białego śniegu padały na jego maleńką sylwetkę, a ten patrzył w niebo...wiesz to pewnie dlatego, że w Wysokich Tatrach spadł śnieg- uspokajasz mnie na chwilę...Nie wiem, dlaczego nie lubię tych Twoich wyjazdów...może to po prostu zwykła zazdrość...Nie wierzysz?- nie! Ja czuję podobnie...Uprzedzam, nie będę miła. Mały dzwoni wieczorem- o dziwo...Dobrze Ci- pytam starszego syna. Tak wszystko w porządku...Wiesz, nie dziwię się Pani Prezes, że ograniczyła rodzinne kontakty do minimum- wcale. Pije, bije...ale swój...A takiego wała, chciałoby się powiedzieć! Dobranoc ...

wtorek, 12 lipca 2016

Burza

Pielęgniarka szuka fioletowej żyłki. Ile pobrać tej krwi? Z pięć centymetrów. Sporo- przebiega przez moją głowę myśl. Mały robi się dziwnie blady. Źle się czujesz?- pyta kobieta. Kiwa głową. Stań przy oknie. Nie- głośno mówię. Zemdleje. Głowa między nogi. Oddychaj głęboko!- mówię do dziecka. Po chwili dochodzi do siebie. Deszcz miarowo zaczyna padać. Maluch stoi nieruchomo, wygląda przez otwarte okno. Podmuch wiatru przewraca pojemniki z moczem. W deszczu idę po pieczywo na śniadanie. Funduję sobie prywatną saunę, prasując kolejną porcję pościeli. Termometr wskazuje trzydzieści stopni. Biorę rower, by zniknąć wśród zieleni wysokich drzew. Wyłącz klimatyzację....Tam. Piję czerwone chorwackie wino, wodę i kawę...Upał staje się nie do wytrzymania. Tu. Zjadam czwarty kawałek baklavy. Patrzę na łódeczki na jasnym kawałku materiału i uśmiecham się. Lubię się tak czuć. Odgadywanie myśli i pragnień trwa.

sobota, 9 lipca 2016

Mistrzu

Dobranoc Mistrzu- słyszę słowa obcego mężczyzny odprowadzającego mojego męża do przyczepy kempingowej. Wiesz, która jest godzina?! D.P. wraca o drugiej nad ranem. Jestem zmęczona upałem, tymi siedmioma metrami kwadratowymi przestrzeni, nieznanymi odgłosami, hałasem. Komary tną jak wściekłe. Wieczorem nakładam grubą warstwę kremu ochronnego, a mimo to z Maluchem mamy najwięcej różowych bąbli. Wiesz co, zupełnie nie nadajesz się na te wyjazdy- słyszę. Wiem, wiedziałam to kiedy byłam w wieku Małego. A potem co roku robię ten sam błąd. Rano nim wszyscy śpią, piszę na kartce wiadomość: Jadę na rowerze do Mosonmagyarovar. Tam i z powrotem ponad trzydzieści pięć kilometrów. Nie spieszy mi się z powrotem. Odwiedzam ulubione sklepiki, robię zakupy. Kupuję kawał pikantnej kiełbasy, słodkie bułeczki i złoty Tokaj dla babci Marysi. Zatrzymuję się, kiedy dzwoni telefon. Wracasz już?- Chcemy iść na obiad. Będę za piętnaście minut. Pedałuję szybko. Po chwili Maluch obejmuje mnie za nogi, a Mały bierze za rękę, kiedy ruszamy na obiad.