Nie dawno naszła mnie refleksja o
istocie świąt. Jak pogodzić obyczaje dwóch rodzin, mojej z której
wyszłam i tej w której jestem. Śląska tradycja może wydawać się
być prosta i uboga pod względem potraw. Jest karp, kapusta z
grzybami, zaimportowane pierogi przez teściową, moczka, makówki,
śledzików dwa rodzaje. Podczas gdy w moim rodzinnym domu samych zup
były cztery: grzybowa z łazankami, żurek z uszkami, barszczyk
czerwony ze świeżych buraków z fasolą jaś, rybna z łazankami,
dalej łazanki z makiem, karp, kapusta z grzybami i grochem.
Wszystkie te potrawy jadało się na jednym talerzu. Jaka oszczędność
pracy i wody:) Teraz mam trzy talerzyki: obiadowy, mały na śledziki
i głęboki na zupę- moczkę. Co jest niezmienne to modlitwa przed
wieczerzą, dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń oraz
prezenty. Najwięcej jest zawsze dla najmłodszych pociech, które
entuzjastycznie okazują radość obdarowanego. Parę lat temu
poprosiliśmy dziadków o fotelik samochodowy. Wydatek niemały.
Prezent okazały czeka pod choinką. Sześciolatek otwiera paczkę z
fotelikiem, z której wypada maleńka paczuszka żelków Haribo:
„Hurra, moje ulubione”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz