Jedziemy na zakupy- zarządziłam. Mały
potulnie wsiadł do samochodu, jako, że chwilę wcześniej
zapłaciłam za jego nowy zamek do szafki szkolnej. Michał mnie
popchnął, jak trzymałem kluczyk i on się ułamał - usłyszałam skąpe wyjaśnienie. Zerknęłam na tylne siedzenie samochodu. Gdzie jest torba z książkami do biblioteki?! Na śmierć o nich zapomniałam. Trudno. Innym razem wybiorę się
do Knurowa. Podróż minęła na odpytywaniu o miniony dzień w
szkole. Milutko. Dwie szóstki z angielskiego odnotowałam na koncie
małego:) Pójdziemy na pizzę?- zapytał. Pizzę...Chciałam, by w
moim głosie zabrzmiało wahanie. Dobra pójdziemy, ale najpierw
wejdziemy do dwóch sklepów. Trzeba zrobić pacynkę Tomka Sawyera
na twój konkurs. Przydałaby się włóczka, jasna pończocha na
głowę, jakieś guziczki....W sklepie wybór był spory i szybko
wybraliśmy rudawą włóczkę na włosy. Jeszcze paczka jasnych
skarpet z Gatty. Potem ruszyliśmy do księgarni. Tutaj na szczęście
mały zapomniał o pizzy i spokojnie mogłam przejrzeć książki,
płyty. Wybrałam nowy zeszyt z łamigłówkami i zadaniami
logicznymi i kilka kartek świątecznych Pizzożerca aż jęknął
przy kasie. Znowu! Pewnie myślał, że za 3 strony skończy się
utrapienie z matematyką. Niedoczekanie. Matematyka jest królową
wszystkich nauk. Powiedziałam po raz kolejny sentencjonalnie. Nie
wszyscy muszą być bezrobotnymi humanistami. Poza tym ciotka Ciotka
Cela, która dawała mi korepetycje w liceum, będzie
osiemdziesięcioletnią staruszką. W duchu liczyłam, że
matematyczne predyspozycje odziedziczył po swoim tacie. Idziemy na
pizzę. Małą! Weź średnią! Nie, ja nie jem- przyrzekłam.W lokalu nie pachniało zachęcająco,
wręcz obrzydliwa woń tłuszczu unosiła się w całym
pomieszczeniu. Pomyślałam, że pizza będzie na pewno niejadalna i
zamówiłam najmniejszą i napój Tymbark. Po 15 minutach mała pizza
wylądowała przede mną. W sumie to zgłodniałam. Dasz trochę?
Przecież nie chciałaś- odpowiedziało moje dziecko i zadowolone
wbiło zęby w ciasto. O pomidorek zleciał. To ja sobie zjem-
chwyciłam łapczywie palcami. Daj mi końcówkę- poprosiłam.
Dostałam trzy pomidory, które były ciepłe i trzy brzegi pizzy.
Mniami. Dobre. Jeszcze musimy iść do warzywniaka. To jeden z
najlepiej zaopatrzonych sklepów w okolicy jakie znam. Uwielbiamy tam
chodzić. Latem nie brakuje owoców sezonowych. Można dostać świeży
szpinak, czy zielone szparagi, żółte czereśnie. Mnie zależało
na paczce mielonych orzechów. Były! Włoskie i laskowe. Do tego
kupiłam kilogram szarych renet, kiść czerwonych winogron, paczkę
marcepanu, batonik Ritter Rum- dawno nie jadłam. Dla małego Prince
Polo. Uboższa o kolejne trzydzieści złotych, zawróciłam w
kierunku samochodu. Jedziemy po jajka. W bujakowskim mieli z wolnego
wybiegu, do tego dorzuciłam masło bieruńskie na wagę, pachnącej
kiełbaski, dwa wieprzowe galerciki. Co na obiad?- zapytała moja
druga połowa po przyjściu z pracy. Obiad......Mówiłeś, że
śledzie z chlebkiem zjesz dzisiaj:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz