czwartek, 11 sierpnia 2016

Rodzynka

Wysyłam ciotce harcerce zdjęcia ze wspólnego wypadu z jej chrześniakiem z dopiskiem- wejście życia D.P., powtórki nie będzie. Już więcej mnie nie namówisz na taki wyjazd, bym musiał przejść nad przepaścią....ale to była rodzynka tego wyjazdu- dodaję. Ryzykujesz życie na własne życzenie...Zaraz, zaraz, a to jak jedziesz 180 km/h, to jak to nazwiesz?! Nie dość, że narażasz swoje, to jeszcze innych! Czytam o dzieciach, które utonęły przez niefrasobliwość swoich ojców. D.P. też kiedyś wszedł do Bałtyku z Małym przy czerwonej fladze...Tyle, że wyszedł z morza, kiedy ratownik na niego zagwizdał. Nie wędruję nad przepaścią na linie zawieszonej między dwoma wierzchołkami. Co mnie mocno ogranicza, to moje zdrowie. Czasami trudno złapać oddech, serce mocno wali. Kręgosłup, ten mógłby wziąć sobie choć dzień wolnego...Jak się czujesz?- pytasz...tak jak zwykle, bez zmian. Lekarka analizuje wyniki badania krwi, kręci głową...Wypisuje receptę na żelazo. Odrzuca mnie od mięsa, zjadłabym kołocz, sernik, jogurt...a nie porcję wątróbki. Mały sporadycznie daje znaki życia z obozu. Rozmowa z nim przypomina przesłuchiwanie świadka. Maluch skazany tylko na moje towarzystwo, bierze za rękę i rozkłada na podłodze autka. Udaję, że jestem panią doktor, rolnikiem, zielonym robakiem gigantem....Zapisuję w jego zeszycie kredkami świecowymi słowa. Pokaż, gdzie jest literka W w słowie wąż. Wskazuje pierwszą literkę, którą pogrubiam i rysuję obok niebieskiego węża w zygzaki. Potem jeszcze będzie księżyc, poziomka, oko, deskorolka, traktor, kombajn...- tutaj mam większy kłopot, bo nie pamiętam, czy ta maszyna miała rurę, czy też nie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz