piątek, 24 lipca 2015

Apetyt

Może byś zrobiła coś normalnego na obiad. Mam dość tych sałatek- skarży się mąż. Faktycznie przez kilka dni warzywa wyparły z menu makarony. Temperatura sięga prawie trzydziestu stopni dzień w dzień. Wieczorem przez otwarte okna wdziera się chłodniejsze powietrze. Tylko pozornie robi się znośnie. Budzę się po piątej, by zanim Maluch wstanie umyć zakurzone okna i podłogi. Otwiera bramki zabezpieczające schody i samodzielnie wchodzi i schodzi do góry i na dół. Bezustannie. Upominam i z niepokojem patrzę na małe nóżki, które z coraz większą wprawą pokonują tę barierę architektoniczną. Wybierasz się jeszcze na wakacje?- pytam sprzedawcę sałaty. Nie już nie, ale możesz mnie zaprosić pod namiot na swój ogródek. Uśmiecham się...A trawę z podjazdu mi wyplewisz?:) Urlop jeszcze masz? Wiesz, niepełnosprawni mają go więcej. Kupuję pyszne pomidory i chleb z twardą, jasną skórką. Na obiad wystarczy mi świeże pieczywo grubo posmarowane masłem....Wcinam te smakołyki spacerując po podłodze w nowych butach. Maluch łapie mnie za sznurowadła, usiłuje wejść do pudełka, które zostawiłam niepostrzeżenie na kanapie. Za każdym razem, gdy opuszczam Zakopane ogarnia mnie takie uczucie tęsknoty, że tak krótko tam znowu byłam, że za mało jeszcze w górach zobaczyłam, że ten apetyt, który we mnie jest nigdy nie zostanie zaspokojony. Szaleństwo, które stało się i moim udziałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz