sobota, 1 grudnia 2012

Śledzie

Jedziemy na zakupy- zarządziłam. Mały potulnie wsiadł do samochodu, jako, że chwilę wcześniej zapłaciłam za jego nowy zamek do szafki szkolnej. Michał mnie popchnął, jak trzymałem kluczyk i on się ułamał - usłyszałam skąpe wyjaśnienie. Zerknęłam na tylne siedzenie samochodu. Gdzie jest torba z książkami do biblioteki?! Na śmierć o nich zapomniałam. Trudno. Innym razem wybiorę się do Knurowa. Podróż minęła na odpytywaniu o miniony dzień w szkole. Milutko. Dwie szóstki z angielskiego odnotowałam na koncie małego:) Pójdziemy na pizzę?- zapytał. Pizzę...Chciałam, by w moim głosie zabrzmiało wahanie. Dobra pójdziemy, ale najpierw wejdziemy do dwóch sklepów. Trzeba zrobić pacynkę Tomka Sawyera na twój konkurs. Przydałaby się włóczka, jasna pończocha na głowę, jakieś guziczki....W sklepie wybór był spory i szybko wybraliśmy rudawą włóczkę na włosy. Jeszcze paczka jasnych skarpet z Gatty. Potem ruszyliśmy do księgarni. Tutaj na szczęście mały zapomniał o pizzy i spokojnie mogłam przejrzeć książki, płyty. Wybrałam nowy zeszyt z łamigłówkami i zadaniami logicznymi i kilka kartek świątecznych Pizzożerca aż jęknął przy kasie. Znowu! Pewnie myślał, że za 3 strony skończy się utrapienie z matematyką. Niedoczekanie. Matematyka jest królową wszystkich nauk. Powiedziałam po raz kolejny sentencjonalnie. Nie wszyscy muszą być bezrobotnymi humanistami. Poza tym ciotka Ciotka Cela, która dawała mi korepetycje w liceum, będzie osiemdziesięcioletnią staruszką. W duchu liczyłam, że matematyczne predyspozycje odziedziczył po swoim tacie. Idziemy na pizzę. Małą! Weź średnią! Nie, ja nie jem- przyrzekłam.W lokalu nie pachniało zachęcająco, wręcz obrzydliwa woń tłuszczu unosiła się w całym pomieszczeniu. Pomyślałam, że pizza będzie na pewno niejadalna i zamówiłam najmniejszą i napój Tymbark. Po 15 minutach mała pizza wylądowała przede mną. W sumie to zgłodniałam. Dasz trochę? Przecież nie chciałaś- odpowiedziało moje dziecko i zadowolone wbiło zęby w ciasto. O pomidorek zleciał. To ja sobie zjem- chwyciłam łapczywie palcami. Daj mi końcówkę- poprosiłam. Dostałam trzy pomidory, które były ciepłe i trzy brzegi pizzy. Mniami. Dobre. Jeszcze musimy iść do warzywniaka. To jeden z najlepiej zaopatrzonych sklepów w okolicy jakie znam. Uwielbiamy tam chodzić. Latem nie brakuje owoców sezonowych. Można dostać świeży szpinak, czy zielone szparagi, żółte czereśnie. Mnie zależało na paczce mielonych orzechów. Były! Włoskie i laskowe. Do tego kupiłam kilogram szarych renet, kiść czerwonych winogron, paczkę marcepanu, batonik Ritter Rum- dawno nie jadłam. Dla małego Prince Polo. Uboższa o kolejne trzydzieści złotych, zawróciłam w kierunku samochodu. Jedziemy po jajka. W bujakowskim mieli z wolnego wybiegu, do tego dorzuciłam masło bieruńskie na wagę, pachnącej kiełbaski, dwa wieprzowe galerciki. Co na obiad?- zapytała moja druga połowa po przyjściu z pracy. Obiad......Mówiłeś, że śledzie z chlebkiem zjesz dzisiaj:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz