piątek, 1 maja 2015

Poranek

Zimno. Tylko dwanaście stopni wskazuje termometr za oknem w kuchni. Około południa możliwe przelotne opady. Chwilę siedzę na kanapie w pokoju gościnnym. Idę na rower. Na rower? To po co się kąpałaś? No właśnie....Marznę, mimo że założyłam wiatrówkę. Wiatr skutecznie uniemożliwia mi szybką jazdę. Kark i barki spięte do granic możliwości. Obudziłam mięśnie, które drzemały pod skórą. Niedaleko lodziarni jest sklepik. Po prawej stronie miejsce na rowery, przypinam swój. Oglądam półki, na których piętrzą się stosy słodyczy. Trudny wybór. Najczęściej zajeżdżam tam po butelkę gazowanej Cisowianki. Ostatecznie kupuję kilka jabłek i bananów. Przy kasie dostrzegam ciastka i rogaliki. Dopiero wyjęłam z piecyka- mówi sprzedawczyni. Wybieram z budyniem i truskawkami. Na Darwina pięknie żółci się rzepak. Wiatrzysko szarpie się ze mną. Męczy mnie dzisiejsza jazda. Na asfalcie leżą białe płatki wiśni strącone przez wiatr. Jazda na rowerze to sport wytrzymałościowy. Trzymam się kierownicy. Zmarznięta docieram do domu. Wiesz, dopiero przed chwilą włączyli prąd- oznajmia D.P.Chłopaki siedzą przed telewizorem i grają. Maluch nie ma z nich pociechy. Chodzi i marudzi. Tak jakby się skarżył: nikt się ze mną nie chce bawić. Mam podobnie. Ciągle słyszę słowa w swojej głowie, które nie pozostawiają żadnych złudzeń. Nic innego potem nie nastąpiło. Wieko zostało zatrzaśnięte, a gdzieś tam w rogu tej skrzyni siedzę ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz